XI spotkanie KAHy - 6/7 października 2012
Spotkania » XI spotkanie KAHy - 6/7 października 2012
Motywem przewodnim tegorocznej KAHY było spotkanie z kulturą i problemami Afryki. Magiczny klimat czarnego lądu przybliżyły uczestniczkom spotkania prelegentki, które raz dotknąwszy magii Afryki, już nigdy nie wyzwoliły się spod jej uroku.Spotkanie odbyło się w etnicznych wnętrzach Afryka Cafe przy ul. Grójeckiej. W otoczeniu oryginalnych eksponatów tworzących galerię sztuki afrykańskiej uczestniczki tegorocznej KAH–y słuchały prelekcji kobiet, które poznały Afrykę od różnych stron.
Afryka Doroty
Wśród goryli w Ugandzie, na spieczonej afrykańskiej ziemi swój ląd odnalazła Dorota Kozarzewska, podróżniczka i harcerka. Swoją opowieść zilustrowała prezentacją multimedialną, na którą składały się fotografie dokumentujące jej przygodę z Afryką, która zaczęła się w latach 80. Zafascynowały ją wtedy osoby Dian Fossey, która opiekowała się gorylami górskimi i Jane Goodall, opiekunki szympansów. Wstrząsnęły nią dwa wydarzenia: nagła śmierć Dian oraz spalenie stosu kości słoniowej o niebotycznej wartości przez Richarda Leakey’a. Leakey wyraził w ten sposób swój protest przeciwko bezmyślnej eksterminacji słoni w Afryce. Podążając za swoją pasją Dorota poznała kraje wschodniej, południowej i centralnej Afryki.
-Jestem przewodnikiem po buszu. Wcielam się w dwie role: pierwsza to prowadzenie wypraw komercyjnych po afrykańskim buszu, w której dla moich gości jestem przewodniczką. W drugiej roli angażuję się w projekty ochrony przyrody i zwierząt, do których się zgłaszam i angażuję się w nie jako wolontariuszka - mówiła Dorota.
Podróżniczka ze swadą opowiadała o zabawnych i wzruszających chwilach, które przeżyła w czasie swojej afrykańskiej przygody. Mrożącą krew w żyłach historię o tym, jak poszła z grupą na lwy, których okazało się kilkakrotnie więcej niż przypuszczała, przeplatała historiami o życiu zwykłych ludzi, o silnych więziach między nimi.
- Tam jest biedniej, skromniej ale normalniej. Więcej się dotykamy, przytulamy. Tam rodzą się mocne przyjaźnie, które trwają latami. Wszystko jest prostsze - mówiła podróżniczka. Czarny ląd dla Doroty to miejsce symboliczne:
- Nie trzeba lecieć do Afryki żeby znaleźć Afrykę. Moja pierwsza Afryka to Ropianka (wieś w woj. podkarpackim - przyp. aut.) i Magura Małastowska i wy i czuwaj - uśmiecha się Dorotka.
Afryka Pani Ambasador
Krucha, silna kobieta. Pani ambasador Anna Grupińska miała po kim odziedziczyć siłę woli i hart ducha, który pomógł jej przetrwać na targanym konfliktami i wojnami afrykańskim lądzie.
- Pochodzę z rodziny o dużych tradycjach niepodległościowych, jeden z moich wujów był prezydentem rządu emigracyjnego w Londynie, mój ojciec był kierownikiem grupy operacyjnej z ramienia Armii Krajowej - opowiadała o swoich korzeniach. Była ambasadorem RP w latach 2007-2012 w Kenii, od 2010 roku w Burundii, Mauritiusie, Somalii i Tanzanii. Wcześniej była pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego i bliską współpracowniczką Bronisława Geremka. Pierwsze spotkanie z Kenią miała już w latach 60, jako bardzo młoda dziewczyna:
- Oczarowały mnie wtedy przestrzeń i przyroda - wspomina tamten czas. Kiedy wróciła do Afryki po latach już jako ambasador musiała się zmierzyć z wieloma problemami.
- Pierwszy rok pracy poświęciłam na przeniesienie ambasady w bezpieczniejsze miejsce - wspominała początki swojej misji.
Bycie ambasadorem w Afryce to nie brylowanie na dyplomatycznych rautach i wydawanie bankietów. Jak wynikało z opowieści Anny Grupińskiej, to stawianie czoła bardzo trudnym wyzwaniom.
- Porachunki etniczne, niestabilna Somalia, podzielony Sudan - wyliczała pani Ambasador problemy współczesne tej części świata. Dramatyczne wydarzenia, jak choćby spalenie 40 kobiet i dzieci w kościele w wyniku plemiennych porachunków - to codzienność, z którą musi się zmierzyć dyplomata, który ma na tyle charakteru, żeby podjąć się prowadzenia placówki w takim miejscu, do jakiego trafiła Anna Grupińska. Pani Ambasador przez afrykański pryzmat filtruje też prawdę o naszej, europejskiej rzeczywistości.
- Dziś nie rządzą rządy tylko banki na skutek politycznego kontraktu, który został zawiązany po II wojnie światowej. Od 1945 roku, kiedy powstał Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy-od tego czasu pozwoliliśmy rządzić bankom. Etap (powojennej - przyp. aut.) odbudowy się skończył, ale ten system w dalszym ciągu funkcjonuje. Moje rozumienie światowego kryzysu jest takie, że trzeba wynegocjować z bankami nowy kontrakt społeczny - mówiła twardo Anna Grupińska.
Pani Ambasador od Afryki nie uwolni się już nigdy. Jej plany i marzenia ciągle krążą wokół tego kontynentu:
- Chcę założyć fundację promocji muzyki klasycznej w Afryce. Teraz ściągam do Polski 17-letniego chłopca ze slumsów, który jest fenomenem - gra Chopina bez nut. Janusz Olejniczak obiecał, że będzie mu dawał przez rok lekcje, żeby się tych nut nauczył. Potem poślemy go na jakieś stypendium - opowiada. Anna Grupińska przeciwna jest narzucaniu im, w Afryce, naszych europejskich norm. Swoją wizję pomocy ilustruje taką historią:
- Zrobiłam koncert, przyjechał Zbyszek Namysłowski. On poszedł na uniwersytet, wziął sobie trzech muzyków, którzy grali na miejscowych instrumentach, przyprowadził ich do rezydencji i mówi: Aniu, wieczorem będzie koncert. Na koncert przyszło z 80 osób, siedzieliśmy w kucki nad basenem. Zbyszek powiedział, że oni będą grali, a on ich tylko będzie wspierał na saksofonie. Ja to przetransponowałam na grunt prawodawstwa. Oni piszą swoją konstytucję, a my ich możemy wesprzeć. Cztery artykuły z kenijskiej konstytucji są żywcem wzięte z naszej konstytucji. 80 egzemplarzy naszej konstytucji na własnych plecach zawiozłam do Kenii, żeby rozdać ją tym, którzy tę konstytucję pisali. Trochę jestem z siebie zadowolona - uśmiecha się Anna Grupińska.
Afryka siostry Anny Fidor
Siostra Anna ze Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego opowiedziała nam o swoim pobycie w Tanzanii w 2008 roku. W Tanzanii obecnie działa 15 wspólnot urszulańskich. Zakonnice prowadzą tam m.in. przedszkola i domy dla sierot, uczą i ewangelizują.
- Jest to ewangelizacja przez edukację. W Tanzanii jest to szczególnie potrzebne ponieważ dostęp do edukacji podstawowej i ponadpodstawowej mają tylko te osoby, które na to stać. Staramy się tam propagować hasło, że edukacja to klucz do sukcesu - wyjaśnia siostra Anna, ostatnia z prelegentek tegorocznej KAH-y. Tak jak jej przedmówczynie widzi konieczność pomocy Afryce i tak jak one przestrzega przed nieuzasadnionym protekcjonalizmem.
- Kiedyś w Tanzanii wracałam z jedną z naszych sióstr, Włoszką, lekarką, ze szpitala do naszego domu. Ona powiedziała mi coś, co może jest proste, ale głęboko zapadło mi w pamięć; że Pan Bóg jest sprawiedliwy. Rozdziela równo swoje dary, tylko że ludzie wprowadzają zamieszanie w świecie. Bóg jeżeli nie daje mięsa, daje fasolę, jeżeli nie daje cukru, daje trzcinę cukrową. Chodzi o to, żeby odkryć boże dary i żeby umieć sobie nimi służyć. Kiedyś, przed naszym (sióstr-przyp. aut.) przybyciem do Tanzanii zdarzało się dość często, że dzieci umierały z głodu. Potem, kiedy powstał szpital, kiedy zainwestowano w edukację, nie ma już przypadków śmierci głodowej. Po prostu nauczono ich wychodzić z bezradności - mówiła siostra Anna. Prelegentka swoją opowieść afrykańską ilustrowała bogato fotografiami głównie afrykańskich dzieci i sióstr z nimi pracujących. Urszulanki mogą się pochwalić rosnącą liczbą powołań wśród Tanzanek i Kenijek.
- Naszym głównym sukcesem jest rozwój naszej misji, to jest bardzo ważne, że są nowe siostry, które chcą żyć w naszym powołaniu oraz że widzą potrzebę pomocy swoim współbraciom i współsiostrom - podkreślała s. Anna. Urszulanka dzięki pobytowi w Tanzanii widzi nasze europejskie problemy w innej perspektywie:
- My w Europie czy w Ameryce jesteśmy szczęściarzami. Mam przed oczyma taką impresję o zachodzie słońca: bardzo zmęczony, dość młody człowiek szedł zamyślony przez zeschniętą ziemię do swojej lepianki, w której właściwie nic nie miał. Pomyślałam, że mamy tak za darmo tyle rzeczy i narzekamy. Często myślę, że to jest tajemnica, dlaczego tak jest.
Podczas spotkania można było nabyć tanzańskie pamiątki, a dochód ze sprzedaży ma wspomóc działania sióstr w Afryce.
Po afrykańskich prelekcjach czas na posiłek. Jaki? A jaki mógłby być?
Izabella Indovino, właścicielka Afryka Cafe spędziła w Lagos w Nigerii 15 lat. Do dziś wspomina wiecznie zieloną przyrodę, palące słońce i błękit oceanu. Smaki i zapachy czarnego lądu mogły wszystkie uczestniczki tegorocznej KAH-y odnaleźć w serwowanych przez panią Izabellę daniach. Były i egzotycznie doprawione mięsiwa, pyszniące się kolorami warzywka, czerwona fasola podana zamiast z tradycyjnym winegretem, z dużą ilością cytryn.
- Zrobiona na moduł afrykański - wyjaśniła pani Izabella.
Na koniec desery: czekoladowy pucharek z afrykańskim chili i cynamonem, różowy pucharek, w którego słodkim wnętrzu znaleźć można było mascarpone, maracuję i truskawkę. I babeczki pomarańczowe. I milion kalorii, trudno. Nikt nie obiecywał, że poznawanie obcych kultur nie wymaga poświęceń.
Jak ciemność otwiera oczy
Co można zobaczyć w ciemności? Ale nie takiej, że lampa uliczna za oknem, albo gwiazdy świecą nad lasem czy księżyc. W takiej ciemności, w której nie ma nic i obojętne, czy oczy są otwarte czy zamknięte, nagle zobaczyć można bardzo wiele. Można zobaczyć, jak naprawdę wygląda świat ludzi niewidomych. Niektórym dziewczynom zakręciło się w głowie, Agacie zrobiło się słabo, na chwilę musiała wyjść z zaciemnionego pomieszczenia. Niewidzialna Wystawa prezentowana w Budapeszcie, Pradze a od paru miesięcy w Warszawie, nie pozwala przejść przez nią obojętnie. Najpierw grupa wchodzi do mieszkania. Zostawiłyśmy w recepcji torebki, komórki, okulary. Dotykamy na oślep. Jest. Ale co? Zlewozmywak, szafka, stół? Kolejny krok, słyszymy szum ulicy. Krzywe chodniki, nierówne krawężniki, co kawałek jakiś słupek a tu nagle zbliża się ryk silnika samochodu. Popłoch. Tak żyją w naszym kraju niewidomi. Jak im pomóc odnaleźć się w miejskiej dżungli?
- Nie narzucać się z pomocą - ostrzega nasz przewodnik, Jarek, od 11 lat niewidomy. Zasada pierwsza, zapytać, czy niewidomy naszej pomocy potrzebuje. Jeśli tak, na pewno nie odmówi. Jeśli widzimy przeszkodę przed niewidomym, powiedzmy mu o niej. Nie mówmy: uwaga, schody. Powiedzmy: dwa stopnie w górę czy trzy stopnie w dół. Konkretnie.
Idziemy dalej, las. Świergot ptaków, zapach igliwia i mostek drewniany, w którym brakuje co drugiej klepki. Szpilki grzęzną nam w ściółce, jakiś koszmar. W muzeum po omacku odgadywałyśmy co jest w ekspozycji a w pubie próbowałyśmy z pomocą Jarka rozróżnić nominały po liczbie ząbków na obrzeżach monet. Prawda o życiu niewidomych jest gorsza, niż myślałyśmy idąc na tę wystawę. Najlepiej prawdę czerpać z życia, a jest ono dla ludzi z dysfunkcją wzroku, jak się okazuje, brutalne. Jarosław, nasz przewodnik, kiedy zachorował (powikłania po cukrzycy), natychmiast stracił pracę, a był dźwiękowcem w Polskim Radiu, czyli-o ironio-wzrok nie był w jego pracy najważniejszym zmysłem. A jednak mu podziękowano. Potem obiecano mu, że jak skończy studia, to znajdzie pracę. Skończył, ale pracy nie znalazł. Widzący nie potrafią wczuć się w sytuację osób niewidomych:
- Kiedyś przeszedłem po plecach panu monterowi, który siedział w niezabezpieczonej studzience na środku chodnika - opowiadał nasz przewodnik. Innym razem nie wyszedł z domu, bo nie znalazł czapki, a było bardzo zimno. Nie było jej nigdzie tam, gdzie być powinna. Okazało się, że żona powiesiła ją pod sufitem, na suszarce, żeby wyschła. Tam nie sprawdził. W Radiowej Trójce tydzień przed naszą bytnością na wystawie ukazał się reportaż o naszym przewodniku, Jarku. Człowieku o bajecznie pięknym, radiowym głosie.
My, kobiety w sytuacji krytycznej
Cieszącą się wielkim powodzeniem w Londynie sztukę Joanny Muray-Smith pod wiele mówiącym tytułem „Kobiety w sytuacji krytycznej” uczestniczki KAH y po pełnym wrażeń dniu obejrzały w Teatrze Polonia. Sztuka o kobietach i dla kobiet. Reżyserka spektaklu Krystyna Janda przyznała, że chciała zrobić sztukę dla damskiej widowni, bo - jak zauważyła - widownia teatralna to głównie kobiety. Kilka smutnych prawd o życiu przekazywały ze sceny kobiety w jakiś sposób przegrane; panna młoda in spe, którą już przed ślubem wybranek denerwuje, młoda matka, która zamknięta w domu z dziećmi, wiecznie w dresie, płacze, że nie może się nawet kawy napić „bo karmi”, męża całuje przez sen a dobija ją prawda o skarpetkach syna, brakujących skarpetkach. Wdowa, która liczy, że coś się jeszcze w jej życiu wydarzy i - zdaje się, że jedyna w tym gronie w miarę zadowolona ze swojego losu - była pijaczka, której kiedyś odebrano dziecko i to dziecko dziś dorosłe ma do niej o przegrane życie pretensje. Świetna gra aktorska, doborowa obsada, do obejrzenia i przemyślenia.
W niedzielę 7 października, w większym gronie, tradycyjnie spotkałyśmy się na Mszy Świętej w Dniu Polskiej Harcerki o 11.00 w kościele św. Marcina na ul. Piwnej. A potem była kawa, coś do kawy i rozmowy, rozmowy, rozmowy...
W tym roku spotkanie odbyło się dzięki zaangażowaniu Marzenki Serwy-Seredy i Gosi Wypych.
przygotowała Krystyna Olszewska
Pełna galeria zdjęć